Wyobraź sobie bieg, w którym nie ma mety, nie musisz rywalizować z innymi zawodnikami (tylko z samym sobą), a całe opłacone wpisowe - zamiast do kieszeni organizatorów - jest przeznaczone na badania związane z rdzeniem kręgowym. Powiesz, że to niemożliwe? A jednak - właśnie tak wyglądają zawody pt. Wings for Life.
Zapraszam Cię do dalszej lektury tego wpisu, w której przekażę Ci więcej informacji na temat tego nietypowego, aczkolwiek niezwykle ciekawego wydarzenia biegowego. Dowiedz się, czym jest, jakie są jego zasady, kto może wziąć w nim udział oraz sprawdź wszystko, co warto wiedzieć, aby w nim wystartować.
Ważne: w dalszej części artykułu czeka na Ciebie wywiad z Tomaszem Osmulskim, który w 2019 wygrał poznańską edycję tego biegu, aby następnie w 2022 roku powtórzyć ten wynik - tym razem na znacznie trudniejszej i bardziej wymagającej trasie w Chorwacji.
Czym jest Wings for Life?
Wings for Life to kultowe wydarzenie biegowe, które stało się fenomenem na skalę światową. Każdego roku, w wielu różnych miastach, na linii startu stają śmiałkowie chcący zmierzyć się w biegu, w którym zawodnicy, zamiast “zmierzać do mety”, starają się pokonać jak najwięcej kilometrów.
Co ważne, wszystkie edycje biegu w danym roku (bez względu na konkretną lokalizację) - odbywają się dokładnie w tym samym czasie.
Wings for Life - zasady. Co warto wiedzieć przed startem?
Zasady tego wydarzenia są bardzo proste. Wszyscy zawodnicy ustawiają się na linii mety, a po usłyszeniu określonego sygnału - jednocześnie wyruszają, aby pokonywać kolejne kilometry.
Bieg przebiega “prawie”, jak każdy inny. Z tą różnicą, że meta (w formie samochodu pościgowego) znajduje się za ich plecami. W Wings for Life nie chodzi bowiem o to, aby jak najszybciej dobiec do mety. Jest wręcz przeciwnie, bo każdy zawodnik ma przebiec jak najdalej, zanim to meta “dogoni” jego.
Wspomniany samochód pościgowy wyrusza równo 30 minut po starcie zawodników. Na początku jedzie z prędkością 14 km/h, aby co pół godziny zwiększać ją o 1 km. Gdy osiągnie 18 km/h, a na “placu boju” zostaną tylko najwytrwalsi - pojazd wrzuca kolejny bieg, aby regularnie zwiększać prędkość jazdy nie o 1, ale już o aż 4 km. W efekcie na ostatnim odcinku jedzie 34 km/h, czyli z prędkością, z którą jest w stanie dogonić nawet profesjonalnych biegaczy.
Jak wygląda i gdzie prowadzi trasa biegu?
Wings for Life jest biegiem ulicznym organizowanym w dużych miastach (Poznań, Wiedeń, Monachium, Ljubljana itp.). Szczegóły na temat konkretnych lokalizacji znajdują się bezpośrednio na stronie organizatora. Znajdziesz tam zarówno mapę, jak i dokładny opis.
Jak wystartować w Wings for Life?
Powyższy opis sprawił, że chcesz spróbować swoich sił i stanąć na linii startu tego biegu? Zatem mam dla Ciebie 2 wiadomości - jedną dobrą, drugą nieco gorszą.
- Dobra jest taka, że wszystko załatwisz online. Wystarczy przejść na stronę www.wingsforlifeworldrun.com, wybrać dogodną lokalizację, a na koniec zarejestrować się oraz opłacić swój udział.
- Z kolei zła jest taka, że bilety na te wydarzenia schodzą, jak ciepłe bułeczki. W momencie, gdy piszę ten artykuł polska edycja biegu (w Poznaniu), została już wyprzedana. Jeśli interesują Cię inne lokalizacje - z powodzeniem znajdziesz jeszcze bilety na wydarzenia w Wiedniu (Austria), Monachium (Niemcy), Ljubljanie (Słowenia), Zug (Szwajcaria), Zadarze (Chorwacja) oraz Kakheti (Gruzja). Tylko radzę się pośpieszyć!
Ile kosztuje start w zawodach?
Ceny biletów zależą od konkretnej lokalizacji biegu i wahają się w granicach od 40 do nawet 300 złotych (według aktualnych kursów euro i franka szwajcarskiego). Szczegóły na temat aktualnych cen znajdziesz na bezpośrednio na stronie organizatora.
Kto może wziąć udział w Wings For Life?
Odpowiedź może być tylko jedna: każdy i to bez żadnego wyjątku. Poza ilością dostępnych miejsc, nie istnieją żadne inne limity związane z uczestnictwem w tego typu biegu. Wings for Life to wydarzenie, w którym sprawdzą się zarówno profesjonalni, jak i półprofesjonalni biegacze, a także z łatwością “coś” dla siebie znajdą kompletni amatorzy.
Zawodnicy startują indywidualnie oraz jako drużyna. W przypadku tej drugiej opcji - wszystkie pokonane przez nich kilometry są zliczane do jednej puli. Według najnowszego rankingu za rok 2022 - największy dystans pokonała jednocześnie najbardziej liczna drużyna (aż 1600 członków!). Łącznie udało im się przebieg ponad 28 tysięcy kilometrów, co po przeliczeniu daje prawie 18 km na osobę.
Wyniki zawodów Wings for Life. Kto jest najlepszy na świecie?
Pomimo szczytnego celu oraz wyjątkowej atmosfery towarzyszącej każdemu wydarzeniu, warto pamiętać, że są to także pełnoprawne zawody biegowe, w których mierzą się ambitni sportowcy z całego świata.
Aczkolwiek, w przeciwieństwie do większości tego typu eventów, miarą zwycięstwa (i sukcesu) w Wings for Life, wcale nie jest najlepszy czas. Zamiast tego jest nią… liczba pokonanych kilometrów! Każde zawody wygrywa bowiem ta osoba, która jako ostatnia zostanie dogoniona przez wspomniany już samochód.
Obecnie pierwsze miejsce w klasyfikacji Wings for Life (za 2022 rok) zajmuje japoński zawodnik Fukuda, któremu udało się pokonać dokładnie 64,43 km (wynik osiągnięty podczas zawodów w Fukuoka City). Kolejny jest Dariusz Nożyński, który przebiegł 63,93 km na zawodach w Poznaniu. Trzecie miejsce należy do Niemca Jonasa Müllera, który pokonał 63,69 km (podczas biegu organizowanego za pomocą aplikacji). Podane wyniki są aktualne na dzień 04.04.2023 r.
W tym miejscu warto wspomnieć, że klasyfikacja dotyczy wszystkich biegów jednocześnie. Zarówno tych, których trasy są uznawane za płaskie i proste, jak i tych, które wymagają znacznie więcej wysiłku. Właśnie dlatego informacja zawierająca wyłącznie dane na temat pokonanych kilometrów, nie do końca oddaje prawdziwy poziom poszczególnych zawodników. A co za tym idzie - nie jest też całkowicie sprawiedliwa.
Jak na tym tle prezentują się Polacy?
Jak możesz się domyślić po przeczytaniu wstępu do tego artykułu - w tej materii naprawdę nie mamy się czego wstydzić. W pierwszej 25-ce znajduje się aż 7 reprezentantów naszego kraju.
Na szczególne uznanie zasługuje Tomasz Osmulski, któremu pozostanie “sam na sam” w wyścigu z samochodem udało się aż 2-krotnie. Pierwszy raz było to w 2019 roku, kiedy to wygrał polską edycję biegu Wings for Life (uzyskując 14 wynik na świecie - 55,59 km).
Zwycięstwo na “swoim terenie” dało mu przepustkę do udziału w kolejnej edycji tego kultowego wydarzenia. Po blisko 2-letniej przerwie zdecydował się na start w chorwackiej odsłonie Wings for Life (która uznawana jest za jedną z najtrudniejszych) i… ponownie powtórzył swój sukces. Wówczas pokonał aż 57,65 km, uzyskując tym samym 13 wynik na świecie.
Skoro omówienie biegu Wings for Life już za nami - pora na obiecany wywiad z człowiekiem, który opowie nam o tym wydarzeniu ze swojej perspektywy - Tomaszem Osmulskim, ambasadorem marki SMMASH.
Jak to się stało, że w ogóle zacząłeś biegać i co najważniejsze - jakie były Twoje pierwsze sukcesy?
“Sukces” to dość duże słowo. Mogę powiedzieć, że pierwsze starty w zawodach, które “jakość” pokazywały moje umiejętności, zaczęły się w szkole podstawowej. Na początek uczestniczyłem w tzw. zawodach dzielnicowych, po których przyszły również mistrzostwa Łodzi.
Oczywiście, ciężko mówić o wysokiej randze tego typu zmagań. Jednak już wtedy było widać moje predyspozycje - zarówno wydolnościowe, jak i wytrzymałościowe, które są kluczowe w tego typu sporcie.
Po zanotowaniu pierwszych zwycięstw trafiłem do Łódzkiego Klubu Sportowego, gdzie trenowałem przez blisko 13 lat. “Po drodze” kończyłem kolejne etapy tradycyjnej edukacji, a także podejmowałem różne prace zarobkowe. Przez moment (w okresie studenckim) udało mi się pozyskać sponsora. Dzięki temu choć przez chwilę mogłem zrezygnować z pracy i skupić się wyłącznie na trenowaniu.
Z perspektywy sportowej - pamiętam ten okres, że tak się wyrażę, jako niezbyt efektywny. Myślę, że głównym powodem takiego stanu rzeczy był (przynajmniej według mojej oceny) brak właściwej koncepcji. Mówiąc wprost: wydaje mi się, że mój dotychczasowy trener nie miał na mnie po prostu pomysłu.
Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Etapem przełomowym w mojej karierze była zmiana klubu i trafienie pod opiekę (znanego już wtedy) trenera Stanisława Jaszczaka, który prowadził takie gwiazdy, jak: Adam Kszczot, Mateusz Borkowski czy Artur Kuciapski.
To są minimum medaliści Mistrzostw Polski, mistrzostw Europy, a dwóch z nich było na Olimpiadzie, więc jak trafiłem do tego trenera - mój poziom mocno poszedł do przodu. Od tego momentu zaczęły się też tak naprawdę medale Mistrzostw Polski. Musisz bowiem wiedzieć, że na tamtym etapie starty w biegach ulicznych nie były jeszcze moją mocną stroną.
Właśnie o to chciałem Cię zapytać. Jakie to były dystanse i co udało Ci się osiągnąć, gdy udzielałeś się typowo w tym lekkoatletycznym świecie?
Jakie dystanse? Tak naprawdę w przeciągu mojej ponad 25-letniej kariery startowałem praktycznie na każdym. Zaliczyłem 100, 200, 400, 800, 1500, 3000 metrów z przeszkodami, 5000, 10 000 tysięcy metrów.
Ewidentnie jestem typem wytrzymałościowca, dlatego swoje sukcesy pierwsze medalowe uzyskałem na tzw. średnich dystansach, czyli: 1500 i 3000. Głównie na nich zdobywałem medale, których “uzbierało się” aż 7 sztuk - w tym także tytuł Mistrza Polski, który wywalczyłem nie w konkurencji typowo lekkoatletycznej, tylko biegu przełajowym.
Nie będę się rozgadywał, bo więcej o moich “osiągnięciach” można doczytać na Wikipedii.
Pozostańmy jeszcze przez chwilę przy Twojej karierze lekkoatletycznej. Czy możesz powiedzieć, z kim znanym startowałeś i kogo udało Ci się pokonać?
Startowałem z takimi gwiazdami jak: Adam Kszczot, Marcin Lewandowski, Bartosz Nowicki, Arturem Kuciapskim i Mateuszem Borkowskim. To naprawdę TOPowi zawodnicy i większość z nich jest z pewnością znana szerszej publiczności.
Udało mi się pokonać medalistę Mistrzostw Europy - Bartosza Nowickiego. Nie wiem, czy na wcześniejszym etapie nie udało mi się pokonać również Artura Kuciapskiego, czy Mateusza Borkowskiego na 1500 metrów. Musiałbym to jeszcze sprawdzić.
Z Marcinem Lewandowskim biegałem na 1500 metrów i muszę powiedzieć, że na 100 metrów przed metą byłem na prowadzeniu. Niestety, doświadczenie Marcina wzięło górę i na ostatnich metrach mnie wyprzedził. Jednak uważam, że był to naprawdę bardzo dobry bieg, w którym uzyskałem klasę mistrzowską.
Natomiast bezpośrednio w jakichś dużych zawodach niestety nie udało mi się z nimi biegać. Głównie dlatego, że byli to typowi zawodowcy, którzy zajmują się sportem w pełnym wymiarze czasu. W moim przypadku było nieco inaczej. Nawet gdy już zacząłem osiągać lepsze wyniki - cały czas pracowałem normalnie “na etacie”. Bieganie traktowałem natomiast jako mój drugi zawód.
Jak wyglądał proces, kiedy przeszedłeś z lekkoatletyki i zacząłeś biegać długie dystanse na ulicy? Rozumiem, że przełaje na pewno Ci w tym pomogły?
Nawiązując do przejścia ze stadionu na ulicę, to powiem tak: w moim przypadku sport miał cały czas charakter półprofesjonalny. Bowiem 100-procentowi profesjonaliści nie pracują, tylko trenują lub jak kto woli - ich pracą jest po prostu trenowanie.
Osobiście swoje starty traktowałem na tyle poważnie, że przygotowania do ważnych imprez typu Mistrzostwa Polski były na 1 miejscu. Stąd odpuszczałem udział w tych biegach ulicznych (tzw. biegach masowych).
U mnie to wyglądało mniej więcej tak, że ja do 33 może 34 roku życia, do 34 roku życia cały czas trenowałem półprofesjonalnie, czyli “pod” imprezy mistrzowskie na stadionie. Natomiast na biegach ulicznych można było mnie spotkać bardzo rzadko.
Dlaczego? Oczywiście, zwycięstwa w biegu ulicą Piotrkowską czy DOZ Maraton przynosiły fajne efekty medialne. Jednak z drugiej strony - tego rodzaju aktywności nie były zbyt korzystne pod przygotowania na stadionie. Większość profesjonalistów nie startuje w tego typu zawodach, ponieważ nie są one dla nich optymalne. No chyba że mówimy o osobach, które specjalizują się właśnie w tego typu biegach.
Od kiedy tak na poważnie zacząłeś biegać już tylko ulicę? No i najważniejsze - jaką rolę odegrały w tym zawody Wings for Life?
Pamiętam, że prawdopodobnie miało to związek z kontuzją, która przydarzyła mi się około 34 roku życia. Wówczas musiałem zrobić sobie kilkumiesięczną przerwę od biegania i tak naprawdę to właśnie od tego momentu zacząłem myśleć o zmniejszeniu intensywności treningu.
Do tamtej pory trenowałem praktycznie codziennie, czyli 7 dni w tygodniu. Jak “dorzucić” do tego regularną pracę - całość stała się już naprawdę męcząca. Dlatego, z perspektywy czasu uważam, że ta kontuzja wynikała z przemęczenia organizmu.
Po wyleczeniu kontuzji, wspólnie z trenerem doszliśmy do wniosku, że należy nieco zmniejszyć ilość jednostek treningowych (do 5 - 6 tygodniowo). Zacząłem także dostrzegać nowych, młodszych, a co za tym idzie - lepszych zawodników, z którymi coraz trudniej było rywalizować na zadowalającym mnie poziomie.
Właśnie wówczas, mając “na karku” 34 - 35 lat postanowiłem, że wykorzystam moje doświadczenie, wytrzymałość i… “przerzucę się” na biegi uliczne. I tak naprawdę od tego właśnie się zaczęło.
Na początek wygrałem w Łodzi bieg Trzech Króli, w którym nagrodą była wycieczka do Monachium, w który akurat wtedy odbywały się zawody Wings for Life. Pojechałem na ten bieg, ale niestety okazało się, że nie ma już pakietów startowych. Wróciłem więc do Poznania i wtedy wystartowałem w swoim pierwszym biegu Wings for Life, który wygrałem.
Myślę, że był to dość przełomowy moment, dzięki któremu stałem się choć trochę rozpoznawalny - zwłaszcza pośród biegaczy - amatorów. Bo powiedzmy sobie szczerze - lekkoatletyka nie cieszy się aż takim zainteresowaniem tej grupy. Przynajmniej nie tak wielką, jak chociażby masowe biegi publiczne.
Czy przed poznańskim Wingsem miałeś już na koncie inne podobne sukcesy, które pozwalały myśleć o tym, że możesz uzyskać zadowalający wynik na aż tak dużej imprezie?
Szczerze? Wings for Life był tak jednym wielkim przypadkiem. Przed startem w tym biegu nawet nie zastawiałem się na tym, czy mogę go wygrać. W rzeczywistości myślałem, że pokonam tylko połowę tego dystans, ponieważ podczas przygotowań wykonywałem treningi o długości maksymalnie 30 kilometrów. Tak więc poznański Wings for Life był pod tym względem rekordowy.
Powiem więcej - nigdy nie przygotowywałem się nawet do pokonania dystansu maratońskiego. Tak więc to było dla mnie wielkie zaskoczenie, że bez specjalistycznego przygotowania, udało mi się nie tylko przebiec ponad 55 kilometrów, ale dodatkowo wygrać całego Wingsa w Poznaniu.
Co się stało w trakcie biegu, że Twoje początkowe założenie pokonania 30 kilometrów, przerodziło się w ponad 50?
Po 30 kilometrze poczułem, że pobiegłem tyle, ile mogłem i na ile byłem przygotowany. Natomiast w tamtym momencie już prowadziłem, a piloci, którzy obok mnie jechali, powiedzieli, że mam sporą przewagę nad drugim oraz trzecim zawodnikiem i żebym nie poddawał.
Z pewnością to właśnie myśl o tym, że cały czas prowadzę, dała mi dodatkowego “kopa” i zastrzyk motywacji do pokonania jeszcze paru kilometrów. Przebiegłem więc kolejne 5, potem następne 5, aż okazało się, że w okolicach 40 kilometra moja przewaga nie tylko nie zmalała. Ona zaczęła nagle rosnąć.
Na początku rzeczywiście zawodnicy z drugiej i trzeciej pozycji powoli się do mnie zbliżali. Jednak po 4 dziesiątce otrzymałem informację, że ci dwaj najgroźniejsi rywale biegną coraz wolniej i zaczynają zostawać z tyłu. Można powiedzieć, że to mi dodało przysłowiowych skrzydeł i finalnie dobiec aż do 55 km. Dla porównania - moi najtrudniejsi rywale odpadli po pokonaniu około 50 km.
Żeby nie było tak kolorowo. Muszę jasno zaznaczyć, że udział w tych zawodach mocno odbił się na moim zdrowiu. Nie mówię tu tylko o odciskach czy paznokciach, które regenerowały się przez kolejne pół roku. Mocno oberwały także same mięśnie, które - bądź co bądź - nie były przygotowane do aż tak intensywnego wysiłku.
Zwycięstwo to zawsze zwycięstwo. Jednak, czy uważasz, że jest coś, co wiesz, że mógłbyś zrobić lepiej?
Naturalnie! Praktycznie nie miałem przy sobie żadnych żeli, które mogłyby mi zapewnić dodatkowy zastrzyk energii, a co za tym idzie “urwać” nieco więcej kilometrów. Z pewnością zabrakło również bardziej specjalistycznego przygotowania pod tak długi dystans. Mówiąc wprost - nie oczekiwałem żadnych “fajerwerków”, więc również moje przygotowywania mogły pozostawiać wiele do życzenia.
Jednak po tym sukcesie moje podejście zmieniło się praktycznie o 180 stopni. Jako zwycięzca miałem możliwość wystartowania w kolejnej edycji Wings for Life - i to w dowolnej lokalizacji.
Na nieszczęście na wiosnę pandemia, które przez kolejne dwa lata ograniczyła tego typu imprezy. W tym czasie nie odpuszczałem. Trenowałem sobie dalej, jednak bez udziału w biegach, bo tych praktycznie nie było. Jeden z nieliczonych wyjątkowych stanowił Wings, ale w wersji wirtualnej, w którym udało mi się pokonać bodajże 56 kilometrów.
Gdy pandemia nieco odpuściła, a do łask powróciły nieco większe imprezy biegowe - postanowiłem skorzystać ze swojej nagrody. Zdecydowałem, że tym razem pojadę za granicę i przy okazji połączę to z wakacjami. Wybór padł na Chorwację i zawody organizowane w Zadarze
Pozostańmy jeszcze na chwilę przy Twoim zwycięskim debiucie w Poznaniu. Skoro zabrakło przygotowania, wygląda na to, że większy wpływ na wynik miała Twoja psychika. Co się działo w Twojej głowie, że to dowiozłeś?
Zdecydowanie było to moją piętą achillesową, bo nawet moje buty były przygotowane na dystans 5, być może maksymalnie 10 kilometrów. Myślę, że dużą rolę odegrał mój instynkt. Świadomość, że za Tobą cały czas, coś biegnie lub goni Cię samochód pościgowy. To wszystko sprawia, że chcesz walczyć do samego końca.
Powiem szczerze, że od około 50 kilometra właściwie chciałem zakończyć ten bieg. Ból, skurcze, brak energii. Właściwie w końcówce wręcz czekałem, aż ten samochód w końcu mnie “złapie”. Zatrzymywałem się, rozciągałem, pokonałem kilkadziesiąt metrów, ponownie stawałem - i tak w kółko. Dlatego resztę dystansu tak naprawdę pokonałem nie nogami, a głową.
Zakładam, że kolejny udział w zawodach miał już jasny cel - zwycięstwo. Zakładam zatem, że zmieniłeś swój sposób treningu i przestawiłeś się na biegi maratońskie / ultra. Zgadza się?
Zdecydowanie. W każdym kolejnym roku gdzieś “z tyłu głowy” miałem to, że moją docelową imprezą jest właśnie Wings for Life. Wcześniej udało mi się wygląd polską edycję, jednak potem przyszedł apetyt na osiągniecie najlepszego wyniku, ale w skali globalnej.
Lata 2020 - 2021 (wtedy spowodowane pandemią), uniemożliwiły wystartowanie w Wingsie. Jednak muszę przyznać, że już w zeszłym roku, jak najbardziej chciałem powalczyć o zwycięstwo. Oczywiście, nigdy nie uważałem, że na pewno ten bieg wygram. W końcu zdawałem sobie sprawę, że razem ze mną startuje mnóstwo innych, naprawdę konkretnych zawodników i że z pewnością łatwo nie będzie. Jak pokazuje historia, chorwacki bieg również udało mi się wygrać.
Możesz powiedzieć o nim coś więcej?
Jasne! Bieg był bardzo, ale to bardzo zróżnicowany pod kątem zarówno pogody, jak i ukształtowania terenu. Początek był całkiem przyjemny - w miarę płaski. Natomiast końcówka była już mocno “pod górę”, a w konsekwencji sprawiła, że zaliczyłem “powtórkę z rozrywki”
Ostatnie 5 - 10 kilometrów wyglądało podobnie, jak w Poznaniu, czytaj: upłynęło pod znakiem walki ze skurczami, zatrzymywaniem i rozciąganiem się. Pogoda też dała się we znaki. Pierwsza połowa całego dystansu była wręcz upalna. Z kolei druga przyniosła grad i drastyczne obniżenie temperatury. Nie muszę chyba dodawać, że takie nagłe ochłodzenie nie zadziałało na mój rozgrzany organizm najlepiej.
Wróćmy jeszcze do przygotowań. Czy możesz powiedzieć czym różni się trening do biegu maratońskiego od Wings for Life?
Wbrew pozorom, są podobne biegi, a więc forma przygotowań jest również bardzo zbliżona. Z pewnością sporą różnicę stanowi czas. Z uwagi na specyfikę - maraton jest nieco krótszy, a więc organizm odrobinę mniej pozostaje pod intensywnym wysiłkiem.
Jak wygląda regeneracja po Wingsie? Jak długo dochodzi się do pełniej sprawności?
Tuż po zawodach następuje tzw. euforia, więc te 2, góra 3 dni włącza się u mnie “nieśmiertelność”. Czytaj: nic mnie nie boli i czuję się po prostu świetnie.
Natomiast zawsze po tym czasie, gdy adrenalina spada, wychodzą te wszystkie rzeczy, które gdzieś tam się ukrywały.
Jak wygląda moja regeneracja? W pierwszym tygodniu jest bardzo mało lub praktycznie w ogóle nie ma mowy o bieganiu. Jeśli pojawią się poważna otarcia lub inne kontuzje - stawiam bardziej na spacery. Dodatkowo zażywam kąpieli regeneracyjnych i solankowych, które działają wewnątrzkomórkowo na mięśnie. Ważne jest również uzupełnienie elektrolitów oraz minerałów, które potraciło się w trakcie takiego wysiłku.
Kilka dni po biegu lubię sobie również troszkę folgować z jedzeniem i spożywać nieco więcej kalorii, niż to wynika, chociażby z zapotrzebowania. Istotną rolę odgrywają również masaże. Jednak nie powiedziałbym, że moja regeneracja wygląda jakoś bardzo spektakularnie.
Oczywiście, im człowiek jest starszy, tym regeneracja trwa dłużej. Jednak w mojej ocenie optymalny okres, który pozwala wrócić do pełni sił po takim wysiłku, wynosi około 2 tygodni.
Czyli w pierwszym Wingsie byłeś, że tak powiem, bardzo "zdewastowany". Czy tutaj ten proces dochodzenia do siebie był długi? Czy po biegu w Chorwacji wyglądało to już dużo lepiej?
Zgadza się. Po biegu w Poznaniu tak naprawdę dochodziłem do siebie przez ponad 2 miesiące. Mówiąc szczerze, nie chciało mi się w ogóle ruszać i miałem wręcz obrzydzenie do biegania.
W przypadku Chorwacji było już zupełnie inaczej. W zeszłym roku, jak wygrałem tamtejszego Wingsa, bodajże po tygodniu wystartowałem w charytatywnym biegu w Łodzi. Nawiasem mówiąc - ten bieg też wygrałem. W obu przypadkach biegałem na bardzo wysokim poziomie, więc mój organizm był zaadoptowany i doskonale wiedział “z czym to się je”.
Wings for Life w Chorwacji. Powiedz, co było kluczem, który pozwolił Ci osiągnąć taki wynik?
Myślę, że przede wszystkim była to adaptacja do warunków. Przed startem w samych zawodach udałem się na “urlop” i przez blisko 2 tygodnie przyzwyczajałem się do tego regionu. Mój organizm nie lubi wysokich temperatur, jednak po spędzeniu 10 dni zaczął się do nich przyzwyczajać.
W Chorwacji Twoim celem była walka o zwycięstwo? Czy też jeszcze nie byłeś pewny swoich możliwości i sam byłeś ciekawy, jak to się skończy?
Gdy staję na linii startu, to zawsze “gdzieś” głębi się myśl o tym, aby walczyć o zwycięstwo. Wiadomo, że chciałem wygrać. Problem z masowymi biegami jest taki, że do końca nigdy nie wiesz, z kim przyjdzie Ci się mierzyć. Na szczęście tego dnia nie było ode mnie lepszy i się udało osiągnąć cel.
W Chorwacji od samego początku nadałem mocne tempo i cały wyścig biegłem praktycznie sam. Nie miałem w ogóle żadnych rywali, bo wszyscy cały czas byli za mną. To też może sprawiło, że sądzili, że jestem bardzo dobrze przygotowany, że jestem mocny i że nie dadzą mi rady. I tak szczęśliwie rozegrałem ten bieg, że od początku do końca prowadziłem praktycznie “bezkontaktowo”.
Na którym kilometrze chorwackiego Wings for Life czułeś, że jesteś blisko wygranej?
Wbrew pozorom, aż do ostatnich metrów praktycznie nie było pewne, kto tak naprawdę wygra. Drugi zawodnik był za mną może 300 metrów i można śmiało powiedzieć, że po prostu siedział mi na plecach. Na szczęście, zanim ten zdążył dogonić mnie - samochód dogonił jego.
A resztę historii już znasz…
Dziękuję Ci, że zechciałeś udzielić ten długiego i ciekawego wywiadu. Myślę, że stanie się on ciekawą lekturą, a także inspiracją dla wielu osób.
Ja też bardzo dziękuję. Do zobaczenia na zawodach - gdzieś w Polsce lub za granicą!